Gdy msza dobiega końca, Eian obejmuje
mnie w tali i razem opuszczamy kościół. Słyszę za plecami jak sąsiedzi obgadują
nas. No tak, chłopak ni stąd ni zowąd sprowadził mnie z ciążowym brzuszkiem.
- Dawno Cię nie widziałam. - jedną z nich
zaczepia McNeely'ego.
- Szanowna pani, życie muzyka nie jest
łatwe. Praca nad albumem, w studiu, próby i trasa... Wszystko wymaga czasu. -
odpowiada.
- A kim jest ta śliczna dziewczyna? -
pyta druga.
- To Savannah, moja narzeczona. - cmoka
mnie w polik.
- Miło wszystkich poznać. - uśmiecham się
serdecznie. - Myślę, że powinniśmy już iść, jeśli nie chcemy się spóźnić na
obiad do twoich dziadków, kochanie. - dodaję i ruszam.
- Do widzenia! - woła Eian i znów mnie
obejmuje.
Punktualnie o trzynastej zatrzymujemy się
pod domem dziadków McNeely'ego. Eian wchodzi pierwszy i od razu mnie
przedstawia. Wszyscy są mną zachwyceni.
- A jak się poznaliście? - pyta po raz
trzeci jego dziadek. Ma kłopoty ze słuchem, a do tego z pamięcią.
- Przez zespół. Eian jest naszym basistą
i keyboardzistą. - tłumaczę spokojnie.
- Ale jak? - dopytuje.
Spoglądam na chłopaka, niech teraz on
tłumaczy coś trzy razy.
- Przez zespół dziadku, przez zespół. -
odzywa się. - A może teraz wy mi opowiecie co u Was... Tak dawno mnie nie było...
- zmienia temat.
- U nas? Jak zawse, bes zmian... - babcia
sepleni się trochę bez swojej sztucznej szczęki.
I tak, przez resztę popołudnia domyślamy
się o co jej chodzi.
Wieczorem wracamy do domu, gdzie odbywa
się uroczysta kolacja. Zabieramy tamtych dziadków, a Ci drudzy oraz wujostwo i
kuzynostwo chłopaka przyjeżdża później.
Zasiadamy przy stole i rozmawiamy. Cały
wieczór mija nam spokojnie, do czasu aż nie zaczyna mi się kręcić w głowie.
Eian wychodzi ze mną do pokoju i otwiera okno.
- Myślę, że powinnam Ci coś powiedzieć
nim zaczniesz wymyślać mi choroby... - zaczynam, a on spogląda na mnie
zaciekawiony.
- O co chodzi? - pyta i siada obok mnie.
- Noszę pod sercem dziecko Alexa. -
oznajmiam.
- Co!? Teraz mi to mówisz!? - gwałtownie
się podnosi. - Chcesz, żeby ciągnęli Cię przed ołtarz w tak młodym wieku!?
Chcesz nie móc uwolnić się ode mnie!? Chcesz tego!? - krzyczy na mnie.
- Przepraszam. Myślałam, że jakoś damy
radę to ukryć... - mówię ze skruchą.
- Damy radę!? Chyba sama dasz! - jeszcze
bardziej podnosi głos.
Chcę coś powiedzieć, ale w tym momencie
drzwi od pokoju otwierają się i widzę jego matkę.
- Savannah, jak się czujesz? - pyta,
patrząc na mnie z troską.
- Już mi lepiej. - odpieram, ocierając
napływające do oczu łzy.
- Słyszałam waszą kłótnię. Eian, czemu
tak bardzo boisz się być ojcem? - spogląda na niego.
- Bo... Jestem jeszcze młody, robimy
karierę... - wymyśla.
- Nie martw się słońce. Załatwię wszystko
i już za miesiąc będziesz w naszej rodzinie. Cieszysz się? - pyta, a ja tylko
kiwam głową.
Po kolacji, gdy wszyscy goście się
rozchodzą, Eian wraca do sypialni.
- Cholera, Savannah! Musiałaś!? - szarpie
swoje włosy ze wściekłością.
- To nie moja wina... Przepraszam. -
próbuję go przytulić, ale odsuwa się ode mnie.
- Nie wiesz jakie to trudne wychowywać
nie swoje dziecko. Pomyśl też o Alexie. Upomni się o dziecko i co? Co powiesz
mojej rodzinie? - uderza w mój czuły punkt.
- Eian, daj spokój. Zakończył to i teraz
liczysz się tylko ty. - chwytam jego dłoń. - Zrozum.
- Nie Sav. Ty zrozum. - odpowiada i
wychodzi.
Ta noc jest najtrudniejsza. Jutro rano
wracamy do LA i co powiem bratu. Biorę ślub z Eianem, który się na mnie
obraził? To głupie. Cholernie głupie.
W końcu, po pierwszej w nocy udaje mi się
zasnąć.