czwartek, 6 kwietnia 2017

5.

Gdy msza dobiega końca, Eian obejmuje mnie w tali i razem opuszczamy kościół. Słyszę za plecami jak sąsiedzi obgadują nas. No tak, chłopak ni stąd ni zowąd sprowadził mnie z ciążowym brzuszkiem.
- Dawno Cię nie widziałam. - jedną z nich zaczepia McNeely'ego.
- Szanowna pani, życie muzyka nie jest łatwe. Praca nad albumem, w studiu, próby i trasa... Wszystko wymaga czasu. - odpowiada.
- A kim jest ta śliczna dziewczyna? - pyta druga.
- To Savannah, moja narzeczona. - cmoka mnie w polik.
- Miło wszystkich poznać. - uśmiecham się serdecznie. - Myślę, że powinniśmy już iść, jeśli nie chcemy się spóźnić na obiad do twoich dziadków, kochanie. - dodaję i ruszam.
- Do widzenia! - woła Eian i znów mnie obejmuje.

Punktualnie o trzynastej zatrzymujemy się pod domem dziadków McNeely'ego. Eian wchodzi pierwszy i od razu mnie przedstawia. Wszyscy są mną zachwyceni.
- A jak się poznaliście? - pyta po raz trzeci jego dziadek. Ma kłopoty ze słuchem, a do tego z pamięcią.
- Przez zespół. Eian jest naszym basistą i keyboardzistą. - tłumaczę spokojnie.
- Ale jak? - dopytuje.
Spoglądam na chłopaka, niech teraz on tłumaczy coś trzy razy.
- Przez zespół dziadku, przez zespół. - odzywa się. - A może teraz wy mi opowiecie co u Was... Tak dawno mnie nie było... - zmienia temat.
- U nas? Jak zawse, bes zmian... - babcia sepleni się trochę bez swojej sztucznej szczęki.
I tak, przez resztę popołudnia domyślamy się o co jej chodzi.

Wieczorem wracamy do domu, gdzie odbywa się uroczysta kolacja. Zabieramy tamtych dziadków, a Ci drudzy oraz wujostwo i kuzynostwo chłopaka przyjeżdża później.
Zasiadamy przy stole i rozmawiamy. Cały wieczór mija nam spokojnie, do czasu aż nie zaczyna mi się kręcić w głowie. Eian wychodzi ze mną do pokoju i otwiera okno.
- Myślę, że powinnam Ci coś powiedzieć nim zaczniesz wymyślać mi choroby... - zaczynam, a on spogląda na mnie zaciekawiony.
- O co chodzi? - pyta i siada obok mnie.
- Noszę pod sercem dziecko Alexa. - oznajmiam.
- Co!? Teraz mi to mówisz!? - gwałtownie się podnosi. - Chcesz, żeby ciągnęli Cię przed ołtarz w tak młodym wieku!? Chcesz nie móc uwolnić się ode mnie!? Chcesz tego!? - krzyczy na mnie.
- Przepraszam. Myślałam, że jakoś damy radę to ukryć... - mówię ze skruchą.
- Damy radę!? Chyba sama dasz! - jeszcze bardziej podnosi głos.
Chcę coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi od pokoju otwierają się i widzę jego matkę.
- Savannah, jak się czujesz? - pyta, patrząc na mnie z troską.
- Już mi lepiej. - odpieram, ocierając napływające do oczu łzy.
- Słyszałam waszą kłótnię. Eian, czemu tak bardzo boisz się być ojcem? - spogląda na niego.
- Bo... Jestem jeszcze młody, robimy karierę... - wymyśla.
- Nie martw się słońce. Załatwię wszystko i już za miesiąc będziesz w naszej rodzinie. Cieszysz się? - pyta, a ja tylko kiwam głową.

Po kolacji, gdy wszyscy goście się rozchodzą, Eian wraca do sypialni.
- Cholera, Savannah! Musiałaś!? - szarpie swoje włosy ze wściekłością.
- To nie moja wina... Przepraszam. - próbuję go przytulić, ale odsuwa się ode mnie.
- Nie wiesz jakie to trudne wychowywać nie swoje dziecko. Pomyśl też o Alexie. Upomni się o dziecko i co? Co powiesz mojej rodzinie? - uderza w mój czuły punkt.
- Eian, daj spokój. Zakończył to i teraz liczysz się tylko ty. - chwytam jego dłoń. - Zrozum.
- Nie Sav. Ty zrozum. - odpowiada i wychodzi.

Ta noc jest najtrudniejsza. Jutro rano wracamy do LA i co powiem bratu. Biorę ślub z Eianem, który się na mnie obraził? To głupie. Cholernie głupie.
W końcu, po pierwszej w nocy udaje mi się zasnąć.

1 komentarz:

  1. Kurde, ciężka sprawa...
    Ale Eian ma rację - Alex pewnie wróci. Tak czuję.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń